Szybcy i wściekli 10 nie przyjmie żadnych nowych uczniów na drodze kina rodzinnej; to histeryczna, zasilana NOS oda do komedii na wielkim ekranie, która przekracza granice parodii.
Tak, byli zainspirowani Point Break. Ale to także było stylowe, seksowne, kapryśne dzieło, które słusznie uznano za podatny grunt dla serii akcji o wyścigach ulicznych. Stawka była skromna, ale wydawała się ogromna - miłość, wolność i rodzina, wszystko postawione na ćwierć mili.
Minęło 10 lat od tamtego czasu, skacząc między kontynentami i przekształcając się, zanim seria naprawdę nabrała rozpędu w Fast Five, błyskotliwym filmie o napadzie, który stanowił potężne połączenie samochodowego chaosu, humoru i potencjału serialowego: świat pragnął kolejnych przygód z Domem Toretto i jego załogą, a oni zawsze dostarczali.
Teraz jesteśmy na (przed) przedostatnim rozdziale, a podnoszenie języka na temat Vina Diesela i jego wściekłej ekipy wydaje się całkowicie bezsensowne - mimo wszystkich wad, w ich "mitologii" tkwi szczerość i dobre intencje, a raczej jest to sympatyczne. Nadal się z tego śmiejemy, a nie z tego.
Ta recenzja nie zawiera spoilerów, więc nie martw się.
Przeszłość wraca, by nawiedzić Szybcy i wściekli 10. W Fast Five obserwowaliśmy, jak Dom i Brian ciągnęli ogromny sejf przez połowę Rio de Janeiro, a następnie zniszczyli go w samochodzie właściciela, barona narkotykowego Hernana Reyesa (Joaquim de Almeida). Odlatali, aby rozpocząć nowe życie, ale jego syn, Dante (Jason Momoa), pozostał tylko z psychotycznym nastawieniem i siekierą do ostrzenia. "Nigdy nie zgadzaj się na śmierć, kiedy cierpienie jest zasłużone", obiecuje wielokrotnie, trzymając się zasady swojego zmarłego ojca.
Dziesięć lat później - nie myśl za bardzo o tym, dlaczego to tyle trwało - ostatnia osoba, której się spodziewasz w 1327, pojawia się z krwią wylewającą się z ciała: Cipher (Charlize Theron). "Dziś spotkałam diabła" - mówi. "Twoim wrogiem... jesteś ty". Przygotuj się na światową grę w kotka i myszkę, od destrukcyjnej bomby niszczącej ulice Rzymu po mroczne ulice Londynu, z kilkoma znajomymi twarzami po drodze (bez spoilerów tutaj) oraz kilkoma nowymi.
Zwykła drużyna robi swoje, ale tym razem nie oczekujcie zbyt wiele: Tyrese Gibson jest w swoim charakterystycznym stylu, ale jego żarty rzadko wywołują więcej niż szybki wydech przez nos; Chris "Ludacris" Bridges i Nathalie Emmanuel tworzą sympatyczny duet technologiczny, ale rozwój ich postaci można było dostrzec w mgnieniu oka.
Pragnęliśmy sprawiedliwości dla Hana, ale czy to jest odpowiednia rekompensata? Sung Kang jest w porządku, ale scenariusz nie daje mu zbyt wiele do zrobienia, oprócz przewijania palcem na Tindera i ponownego stanięcia w obliczu swojego oprawcy: Deckarda Shawa, granego przez Jasona Stathama, który skradł całą uwagę scen od punktu A do B (co nie dziwi, biorąc pod uwagę współpracę reżysera Louisa Leterriera z nim w filmie "Kurier").
Nawet Vin Diesel, pomimo wszelkich starań w scenach z "małym B", nie potrafi utrzymać swojego charakterystycznego machizmu, który uczynił go ikoną kinowych hitów - niestety, film traci impet, gdy skupia się na nim i jego marszczącym się patriarchalnym wyrazie twarzy. Michelle Rodriguez jest w tym wszystkim niewinna: emanuje siłą jako twarda kobieta, zwłaszcza podczas walki z Cipher, granej przez Theron, technologiczną przestępczynią, która swoimi sztuczkami i "inżynieryjnymi" rozwiązaniami wychodzi z każdego kłopotu - byłaby nikim bez talentu zdobywcy Oscara.